|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ariszka
gryzipiórek
Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 0:33, 28 Cze 2006 Temat postu: Zagubiona [NZ] |
|
|
To jeden jedyny fanfick jaki zdarzyło mi się napisać. Literacka perła to to nie jest ale starałam się pisać poprawnie i nie robić byków więc przeczytać się chyba da. Jeśli się Wam spodoba to będzie mi miło, jeśli nie trudno. Nikt do czytania przymuszany nie będzie. Kto zaś będzie czytał szybko się zorientuje co jest kanwą opowiastki.
Niechaj pamięta Wędrowiec,
Że jego los już spisany,
Lecz odmienić go, ma moc,
Księżyc pomiędzy Gwiazdami.
A jeśli odnaleźć chce szczęście,
Nadzieję w dom nieść, śmierci miast,
Z Gondoru Miecz, swój los niechaj splecie
Z losem Księżyca wśród Gwiazd
W DOMU
- Ech, nareszcie... – Ilmen oparła się plecami o krzesło.
Uniosła w górę ręce i przeciągnęła się. Wcisnęła przycisk drukarki i wybrała polecenie drukowania pliku. Zostawiła pracujące urządzenie i zeszła na dół zabierając ze sobą puste kubki po kawie. Weszła do kuchni i wrzuciła je do zlewu. Nalała sobie soku, wypiła i dorzuciła kolejną szklankę do piętrzącego się w zlewie stosu brudnych naczyń. „Później posprzątam...” pomyślała. Wyjrzała przez okno. Był piękny, słoneczny kwietniowy czwartek. Wychodząc z kuchni chwyciła w garść kilka winogron. Rzuciła okiem na tarczę ściennego zegara. Dochodziła jedenasta.
Całą noc przesiedziała nad tłumaczeniem. Teraz musiała jeszcze tylko sprawdzić, przeredagować tekst i można będzie wysłać gotową pracę do wydawnictwa. Spodziewane honorarium ma zasilić budżet wspólnego gospodarstwa, prowadzonego wraz Diarą, współwłaścicielką domu i stryjeczną siostrą Ilmen.
Dziewczyna wróciła na górę, zjadając po drodze winogrona zabrane z kuchni i weszła pod prysznic. Nie czuła się zmęczona mimo nocy spędzonej przed monitorem komputera. „Po tym morzu kawy, jakie w siebie wlałam, pewnie nie zasnę jeszcze przez tydzień”. Wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i zabrała się za suszenie długich, miedzianozłotych włosów. Mieszkały z Diarą same i miejscu dosyć oddalonym od innych posiadłości. Bez obaw, że dostrzegą ją jakieś ciekawskie oczy, osłonięta jedynie skąpym ręcznikiem, bezceremonialnie pomaszerowała do pracowni. Wysłała wiadomość do wydawcy, że zamówione tłumaczenie jest już gotowe i dostarczy je na tydzień przed umówionym terminem.
Drukarka skończyła pracę. Dziewczyna zebrała kartki pokryte rzędami drobnych czarnych liter i rzuciła je na burko. „Później posprzątam.” Wyrwała z bloczka z samoprzylepną karteczkę i napisała na niej: „Łażę po lesie. Imi.” To wiadomość dla Diary. Ilmen nie chciała, by kuzynka niepokoiła się, gdyby wróciwszy przed nią, nie zastała nikogo w domu. Przykleiła kartkę na monitorze. Powyłączała wszystko i poszła się ubrać.
Cisnęła niedbale ręcznik na łóżko w swoim pokoju. „Później... Ech, chyba zaczyna mi to wchodzić w krew... a tam, nie szkodzi, później posprzątam.” Uśmiechnęła się do własnych myśli. Wygrzebała z szuflady komplet jedwabnej, kremowej bielizny, beztrosko rozrzucając dookoła części garderoby. Założyła na siebie. Wciągnęła bawełniane skarpetki i dżinsy, założyła bluzkę z miękkiej dzianiny w kolorze moreli. Rzuciła krytyczne spojrzenie na panujący w pokoju bałagan. „Diara zmyję mi głowę... ale należy mi się przerwa... zdecydowanie... poza tym to mój pokój – uspokoiła własne sumienie, – idę się przejść.”
Niewielka posiadłość, należąca do Ilmen i Diary leżała w pobliżu miasta Nemidar, w jego obszarze administracyjnym, choć była znacznie od samego miasta oddalona. Należał do niej niewielki dom, garaż i kawałek ogrodu w starym dworskim stylu, trochę zapuszczonego w chwili obecnej. Zaraz za ogrodem zaczynał się las, otaczający miasto od strony wschodniej łukiem. Dalej rozciągał się aż po horyzont na południu. Stanowił rezerwat, a samo miasto rozbudowywało się w kierunku północnym. Dziewczęta kupiły posiadłość właśnie ze względu na jej urokliwe położenie. Obie lubiły las i kontakt z przyrodą. Budynek mieszkalny był niewielki. Miał parter i piętro. Parter zajmowało duże wielofunkcyjne pomieszczenie z umownie wydzielonymi kuchnią, jadalnią, salonem i czymś w rodzaju kącika wypoczynkowego z niewielkim kominkiem. Znajdowała się tam też mała łazienka. Na piętrze była duża łazienka, dwie małe sypialnie i jeden większy pokój, w którym dziewczyny urządziły sobie pracownię. Obie najczęściej pracowały w domu. Dwudziesto dwuletnia Ilmen właściwie jeszcze studiowała. Posiadając niezwykłe zdolności lingwistyczne i fenomenalną pamięć znała, mimo młodego wieku, kilka języków. Często dorabiała sobie tłumaczeniami. Ilmen posiadała także inne talenty i niezwykłe umiejętności, ale o tym później. Diara miała dwadzieścia siedem lat i była wybitnie uzdolnionym plastykiem. Zajmowała się tworzeniem grafik. Pracowała dla niewielkiego wydawnictwa i to ona najczęściej wyszukiwała zlecenia dla Ilmen, tak właśnie było i tym razem. Ilmen zajmowała się tłumaczeniem, Diara opracowaniem graficznym powierzonego materiału.
Ilmen znów zeszła na dół. Wyciągnęła z szafki skórzane, sznurowane buty, odpowiednie do „łażenia” po lesie. Sięgnęła po granatową, ortalionową kurtkę.
- Oskar! – krzyknęła w głąb domu i natychmiast palnęła się otwartą dłonią w czoło. – Ildi, twój mózg stanowczo wymaga porządnego wietrzenia... przecież Diara zabrała psy... Trudno, pójdę sama.
Faktycznie, Diara rankiem tego dnia zabrała oba psy do kliniki weterynaryjnej, na okresowe badania i szczepienia. Oskar, należał do Ilmen i był płowym, przyjacielskim labradorem o wesołym usposobieniu. Diara była właścicielką rudego, hałaśliwego jamnika o wdzięcznym imieniu Raptor. Ilmen często się śmiała, że Raptor właściwie powinien należeć do niej, bo mają podobne charakterki. Rzeczywiście, Raptor był uparty, nieposłuszny i zdecydowanie niezależny, a przyparty do muru bronił się zajadle nie ustępując pola nawet mastifowi. Przejawiał też skłonność do wyrządzania drobnych złośliwości osobom, które zalazły mu za skórę, nawet, jeśli to była jego własna pani, ale poza tym miał wielkie serce i nigdy się na nikogo długo nie gniewał. Z Oskarem stanowili zgrany duet, ale rządził w tym tandemie Raptor. Dobroduszny labrador pozwalał sobie wchodzić na głowę.
Ilmen chwytała już za klamkę, gdy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
- Słucham...
- Skończyłaś wreszcie tę robotę? – odezwał się w niej wesoły głos Diary.
- Och, nic nie mów… ale tak, uporałam się z tym. Gdzie jesteś?
- Jeszcze w mieście. Idziesz teraz spać?
- Nie. Idę się przejść. Zostawiłam ci wiadomość, ale skoro dzwonisz... Co z psami?
- W porządku. Raptor wpadł w histerię, a Oskar zemdlał na widok strzykawki.
- Żartujesz... Jak to zemdlał?
- No tak po prostu. Zemdlał. Sama się zdziwiłam. Jadłaś coś?
- Sok... i winogrona – dorzuciła szybko.
- No wiesz, chyba niezupełnie o to mi chodziło.
- Poczekam na ciebie. Nie chce mi się jeść.
- Pewnie. Gdybym cię nie pilnowała...
- Zawsze powtarzam, że jesteś bezcenna. Kiedy wrócisz?
- Za jakieś dwie, może trzy godziny. Zrobię jeszcze zakupy... To trzymaj się i nie łaź daleko sama.
- Postaram się pamiętać „mamo”. Cześć.
Odłożyła słuchawkę i wyszła z domu. Ruszyła ścieżką w kierunku lasu raźnym krokiem i bez obaw. Niezwykle rzadko się zdarzało, by w słabo zaludnionej okolicy, w której mieszkały, spotykały kogoś w pobliżu domu. Było to miejsce spokojne i ciche, oddalone od ulicznego ruchu i miejskiego zgiełku. Ilmen nie obawiała się wejść samotnie do lasu. Doskonale orientowała się w najbliższej okolicy często zwiedzając ją w towarzystwie swojego psa. Jednak tym razem szła sama i pomimo spokoju, jakim tchnęło otoczenie, głos rozsądku nakazywał trzymać się ścieżki i nie wchodzić daleko głąb wiekowej puszczy. Niestety, Ilmen uwielbiała słuchać szumu drzew, świergotu ptaków i całą piersią wdychać wonne leśne powietrze, więc beztrosko zboczyła ze ścieżki ku sobie jedynie znanym zakamarkom starego lasu. Była dzieckiem natury i najlepiej czuła się w jej otoczeniu.
Niepostrzeżenie zagłębiła się w las. Maszerowała równym krokiem, nucąc sobie pod nosem jakąś piosenkę i rozglądając się z zaciekawieniem dokoła, bo tym razem ruszyła w kierunku zalesionych wzgórz na południowym wschodzie, gdzie dotąd się nie zapuszczała. Teren był tutaj pofałdowany i poprzecinany głębokimi jarami a okolica znacznie bardziej dzika niż w pobliżu domu. Dzień jednak był ciepły, wiosenny i słońce figlarnie przeświecało przez gałązki drzew.
Las urwał się nagle, jak ucięty nożem a przed oczyma otwarła się szeroka, pozbawiona drzew, przestrzeń porośnięta świeżą trawą, upstrzona punkcikami złocistych i białych wiosennych kwiatów. Kolorowy kobierzec zbiegał w dół dosyć stromym zboczem tu i ówdzie rosły krzaki dzikiego głogu. Ilmen wdrapała się na zwalony, częściowo zmurszały, pień starego dębu by mieć lepszy widok. Znajdowała się na szczycie zbocza, zbiegającego szeroką łąką ku urokliwej dolince, czy łagodnemu wąwozowi.„Ale pięknie… – pomyślała – tu jeszcze chyba nie byłam. Pamiętałabym.” Na dnie doliny, między wielkimi głazami, wił się wartki potok. Jego srebrzysta wstążka malowniczo spływała kaskadami, po skalnych progach. Nad brzegiem strumienia rosło kilka drzew, mocno zakorzenionych między omszałymi kamieniami. Brzozy, kilka olch a na jego drugim brzegu jarzębiny i jakieś krzewy. Wiosna dopiero się zaczynała i młode liście ledwo zaczęły się wychylać z pąków. Z daleka wyglądało to tak, jakby korony drzew otaczała delikatna złotawo-zielona mgiełka. Zbocze po drugiej stronie wąwozu było bardziej strome i urwiste niż to, na którym znajdowała się Ilmen. Piętrzyło się skalnymi półkami porośniętymi mchem i czepiającymi się skalistych urwistych, ścian krzewami tarniny. Zeskoczyła z pnia, usiadła na nim i chłonęła wzrokiem uroczy krajobraz. „Diara powinna to zobaczyć, muszę ją jutro tu przyciągnąć. Fantastyczny widok.”
W przesyconym wonią wiosny powietrzu pojawiło się coś dziwnego. Jakaś trudna do uchwycenia nuta tajemniczego napięcia. Z niezrozumiałej przyczyny, Ilmen poczuła ciarki przebiegające po plecach. Odniosła dziwne wrażenie, że jest obserwowana przez czyjeś natrętne oczy. Obejrzała się za siebie. Las za plecami zdawał się być cichy i zupełnie pusty. W tej okolicy nie spotykano dużych drapieżników, w ogóle niewiele było tu leśnej zwierzyny. Prędzej spodziewałaby się zobaczyć jakieś zwierzę w dolinie przed sobą, albo po drugiej jej stronie. Mimo to uczucie, że jest obserwowana nie opuszczało jej. Coś jeszcze wzbudzało niepokój. Cisza, jaka nagle zapadła dokoła. Jeszcze przed chwilą słychać było świergot ptaków, delikatny szum gałęzi. Teraz wszystko ucichło, jakby puszcza nagle skoncentrowała na dziewczynie całą swoją uwagę. „Przecież to kompletna bzdura…” Skupiła się i wtedy okazało się, że cisza jest tylko pozorna. Odgłosy lasu nie znikły i nie urwały się nagle, tylko coś oddzieliło ją od nich w tajemniczy sposób. Kiedy skoncentrowała uwagę, przebiła się przez tę barierę i znów usłyszała głosy ptaków, ale udało się jej to jedynie na chwilę. Coś z niezwykłą mocą wyeliminowało wszelkie dźwięki każąc skupić uwagę na owym budzącym niepokój napięciu unoszącym się wokół. Cokolwiek wywołało ten stan nie mogło być zwierzęciem. „Jeśli nie zwierzę, to kto?” przemknęło Ilmen przez myśl. Nie była telepatą. Mimo to znów spróbowała się uwolnić spod dominacji i zlustrować gąszcz za swoimi plecami. Poczuła wyraźny opór. To, co tam było, czy też ten, kto tam był nie zamierzał się ujawniać i potrafił się osłaniać. Ilmen odwróciła się twarzą do leśnej ściany i usiłowała przebić ją wzrokiem. Jeżeli coś stamtąd chciało ją zaatakować wolałaby to zobaczyć odpowiednio wcześnie, by utworzyć tarczę ochronną. Była zaniepokojona, ale wciąż jeszcze nie przestraszona. Umiejętności telekinetyczne pozwalały jej na dosyć duże poczucie bezpieczeństwa wobec ewentualnej agresji ze strony innych ludzi. Była też dosyć wrażliwa na ludzkie nastroje i uczucia, zwłaszcza, jeśli były skierowane wyraźnie pod jej adresem. Wydawało się zaś, że to, co ją zaniepokoiło, jest nią w jakiś sposób zainteresowane, lecz nie przejawia agresji. W każdym razie Ilmen niczego takiego nie wyczuwała. Było tylko jakieś dziwne, niezrozumiałe napięcie. „Przywidziało mi się chyba” pomyślała po dłuższej chwili wpatrywania się w ścianę lasu. Wreszcie odwróciła się, by znów podziwiać piękno dolinki. Wtedy w jej umysł w darł się ten głos „I L M E N...”, wymówił jej imię wyraźnie i przeciągle, jakby scenicznym szeptem. Było w tym coś tak niesamowitego, że poczuła jak włosy jeżą się jej na karku. Spojrzała znowu z siebie.
- Kto tam jest? – zawołała głośno.
W gąszczu coś wyraźnie zaszeleściło. Nie ulegało wątpliwości, było tam coś. Coś dużego i żywego. Poczuła jak powoli ogarnia ją lęk. Cokolwiek tam było, odcinało ją od domu. Jedyna droga ucieczki pozostawała w dół po zboczu. Stok po drugiej stronie doliny był jednak stromy i urwisty i nie zdołałaby się na niego wspiąć. Wybierając tę drogę znalazłaby się w pułapce. Nie miała zamiaru poddać się bez walki. Pozycja zajmowana w tej chwili mimo wszystko wydawała się korzystniejsza od ucieczki w dolinę. Może jakoś uda się wyminąć natręta i uciec w kierunku domu.
- Ostrzegam, nie zaczynaj ze mną! – krzyknęła buńczucznie dziewczyna.
„Ilmen...” Usłyszała znów we własnej głowie. „Może to ja sama... nie, zwariowałam chyba…” przeleciało jej przez myśl. Coraz silniej ogarniał ją lęk, nad którym nie mogła zapanować. Zupełnie jakby coś narzucało jej to uczucie z zewnątrz.
- Kim jesteś?! Pokaż się! – wrzasnęła bliska paniki, przekonana, że ma do czynienia z jakimś szaleńcem o telepatycznych uzdolnieniach.
Głos znów pojawił się w jej głowie. „Niosę twoje przeznaczenie, Ilmen... idę po ciebie... idę...” Teraz naprawdę spanikowała i nie zastanawiając się, co zrobi, kiedy znajdzie się na dole, pobiegła przed siebie zielonym zboczem, byle dalej od niesamowitego głosu. W panice nie zwracała uwagi na czepiające się jej kolczaste gałęzie głogów. Jedna z nich podrapała policzek. Pędziła na oślep. Potknęła się na jakiejś nierówności, przewróciła się i potoczyła w dół koziołkując. Kątem oka na szczycie zbocza dostrzegła ciemną, wysoką ludzką sylwetkę. Zatrzymała się na samym dnie wąwozu, z rozmachem uderzając głową o obrośnięty mchem pień jakiegoś drzewa. Zrobiło się jej ciemno przed oczyma i straciła przytomność.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Caroline
poeta
Dołączył: 14 Cze 2006
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tree Hill
|
Wysłany: Śro 11:56, 28 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Barrdzo mi sie poodba
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Śro 22:57, 28 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Yhmmm a zobaczysz jak fajnie bedzie dalej :> Bo to opcio jest rewelacyjne
Kiedys bardzo dawno temu je czytalam, ale juz nie pamietam dobrze, wiec bede czytala jak wszyscy.
Mam tylko nadzieje ze Ariszka sie pospieszy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Czw 7:08, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Ariszka sie spieszy ale niestety dysk w serwreze nam sie sfajczył i przez póltora tygodnia nie było neta. Na szczęście sytuacja została opanowana i już jest część tekstu pisana kursywą to tzw retrospekcja, czyli takie wspomnienie z odległej przeszłości
MEDALION
Była zupełne sama w wielkim, pustym parku. Stała na środku alejki i zanosiła się głośnym płaczem. Mogła mieć siedem, najwyżej osiem lat. W pobliżu nie było widać żywego ducha. Park wydawał się jej ogromny i straszny. Powoli zbliżał się wieczór a ona była zagubiona i zupełnie bezradna.
- Maaamooo! – beczała rozmazując brudną ręką łzy po twarzy i pozostawiając ciemne smugi na policzkach.
Nagle poczuła na ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Zaskoczona zamilkła i odwróciła głowę. Tuż za nią stał wysoki ciemnowłosy mężczyzna, w jakimś dziwnym ubraniu. Nigdy wcześniej nie widziała tak ubranego człowieka.
Mężczyzna uśmiechał się łagodnie.
- Dlaczego płaczesz? – spytał nie przestając się uśmiechać.
Dziewczynka zamiast odpowiedzieć, wykrzywiła usta i znów uderzyła w płacz. Dopiero po chwili wychlipała żałośnie.
- Moooja maaamaaa... – zaniosła się łkaniem – gdzie moooja maaamaaa... zgubiłam sieee...
- Ilmen, – powiedział nieznajomy łagodnie, – nie płacz, poradzimy coś na to.
Ilmen ucichła podnosząc zdumiony wzrok na nieznajomego mężczyznę.
- Pan mnie zna? – zapytała.
- Tak. Znam cię... – człowiek znów się uśmiechnął.
- A tatusia? I mamę?
- Znam tylko ciebie, Ilmen. Szukałem cię.
- Bo ja się zgubiłam... – usta dziecka znów wygięły się w podkówkę.
Człowiek wyjął z kieszeni chustkę z delikatnego białego materiału, ujął dłonią brodę dziewczynki i uniósł lekko do góry. Otarł mokre od łez policzki.
- Wiem, – powiedział, – ale nie bój się, pomogę ci znaleźć mamę i tatę.
Dziewczynka spojrzała na niego pytająco. Mężczyzna uśmiechał się, a jego głos wyraźnie działał na dziecko uspokajająco.
- Nazywam się Amras. Zaprowadzę cię do rodziców. Wpierw jednak chcę ci coś dać... Dlatego właśnie tu jestem.
Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej jakiś niewielki błyszczący przedmiot i wyciągnął otwartą dłoń ku dziewczynce.
- Zobacz. To jest medalion. Obejrzyj go...
Wzięła drobiazg w rączkę i oglądała zaciekawiona. Medalion był chyba srebrny i miał kształt półksiężyca otoczonego trzema gwiazdami.
- Podoba ci się? – zapytał człowiek, który przedstawił się jako Amras.
- Bardzo... – odpowiedziała nieco zakłopotana dziewczynka – ale ja nie mogę go wziąć... – wyciągnęła do niego rączkę z medalionem, – mama by się gniewała.
Człowiek wziął medalion i powiedział, wolno, wyraźnie i z naciskiem wymawiając słowa..
- On należy do ciebie, Ilmen, tylko do ciebie. Możesz go wziąć… – mówiąc to założył łańcuszek z medalionem na szyję dziecka.
Ilmen milczała, słuchając jego głosu jak zaklęta. Amras przyklęknął i patrząc jej przenikliwym wzrokiem prosto w oczy, mówił dalej.
- Zachowasz medalion, bo na nim zapisany jest twój los. Jesteś zwiastunem nadziei i światłem. Od ciebie wszystko bierze początek i na tobie się kończy. Pamiętaj, nie możesz utracić medalionu, to twój drogowskaz i twoja siła. Zapamiętasz moje słowa, lecz pamięć ich pozostanie ukryta, aż do dnia, gdy znajdziesz się w innym świecie. Spotkasz tam kogoś, kto odczyta napis na medalionie. Wtedy powróci pamięć słów i będziesz wiedziała, że jesteś w Śródziemiu, w miejscu,, w którym dopełni się twoje przeznaczenie i życie. Pamiętaj, Ilmen.
Wypuścił jej wzrok z uwięzi, podniósł się, wyprostował i uśmiechnął się znów łagodnie. Wyciągnął do niej rękę.
- A teraz chodź, zaprowadzę cię do rodziców.
Podała mu swoją dziecinną rączkę i razem poszli alejką przez pusty park...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariszka
gryzipiórek
Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 7:17, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Oczywiście post jest mój osobisty, ale oczywiście zapomniałam się zalogować, sorrki
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Callipso
poeta
Dołączył: 15 Cze 2006
Posty: 209
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dolina Muminków
|
Wysłany: Czw 10:36, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
siemka, nie czytałam jeszcze tego, ale mam pytanko, czy to jest koniec?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Czw 19:53, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Raczej poczatek
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Callipso
poeta
Dołączył: 15 Cze 2006
Posty: 209
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dolina Muminków
|
Wysłany: Czw 21:17, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
no spoko, bo ja osttanio znalazłam sposób na te wszystkie Ficki;p jak jestem czasami w pracy u ojca to nie mam co robić, a teraz biotę ze sobą plytkę z opoiwadaniem i czytam, tylko wolę poczekać bo będę się niecierpliwić jak nie będę wiedziała co dalej... chyba mnie rozumiesz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 8:12, 07 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Nooo niby tak a Ariszka, wolno wrzuca na forumcio
glupia sie zapomnialam zalogowac, ale jest na tyle wczesnie, ze mozna mi te chwile nieuwagi wybaczyc Tai
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariszka
gryzipiórek
Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 20:50, 08 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
no, wolno wrzucam wiem , ale naprawde niebyło u mnie neta przez ponad tydzień , teraz postaram się troszkę podkręcić tempo. Co do długości opowiadania to uprzedzam: ja nie pisuję krótkich historyjek, a w tym przypadku przeprawiam bohaterkę przez trzytomową powieść więc trochę sobie poczytacie nim dobrniecie do wyjaśnienia powodzenia
NA PUSTKOWIU
Już od czterech dni brnęła przez te pustkowia. Nie spotkała do tej pory żywej duszy. Żadnego człowieka, tylko kilka ptaków i jakieś drobne zwierzęta, lisa, kilka ziemnych wiewiórek. Dookoła były tylko nagie skały, szorstka twarda trawa i suche wrzosy. Drzew też było niewiele i jakieś takie skarlałe, powykręcane, jakby skuliły przed przenikliwym chłodem. Wiał dokuczliwy wiatr. Cienka wiatrówka niewiele dawała przed nim ochrony. Ciało trawiła gorączka. Gardło miała kompletnie wyschnięte. „Długo tak już nie pociągnę. Bez wody, żywności... Jak to możliwe? Żadnych dróg, śladów, ludzi... Nic. Kompletna głusza. Zimna, pusta, nawet zwierząt prawie nie ma... tylko ten wiatr...” Przed oczyma latały mroczki. Każdy kolejny krok był ogromnym wysiłkiem. Potykała się na najmniejszych nierównościach bezdroży, po których błądziła. Uparcie jednak szła przed siebie, świadoma, że jeśli się zatrzyma i upadnie, nie zdoła się już podnieść. Czuła, że słabnie. „Jak mogłam się tak oddalić od domu i nie pamiętać tego? To jakiś horror... Co ja tu robię?” Zatrzymała się na chwilę i potrząsnęła obolałą głową. „Idź na zachód, tam jest początek...” zadudnił w głowie jakiś głos. Obcy głos, który jednocześnie wydawał się znajomy. Rozejrzała się. Oczywiście nikogo nie zauważyła. Podniosła rękę i pomacała guza na lewej skroni. „No, musiałam nieźle walnąć... Pewnie mam wstrząs mózgu, stąd ta amnezja i omamy słuchowe... Tak czy inaczej, gdzieś iść muszę, gdziekolwiek inaczej zginę tu marnie. Na tej pustyni i tak nikt mnie nie znajdzie... idź do Shire, na zachód, znajdź go... co? – zdumiewała się – kogo? jaki zachód? A zresztą, co za różnica. Może być i zachód... Tylko jeżeli dzisiaj nie znajdę chociaż wody, jutro nie będę w stanie nawet pełzać... o ile dożyję jutra... Gdzie ja, na Boga jestem?” Paradoksalnie, owe dialogi prowadzone ze sobą samą i z tajemniczym głosem pozwalały zachować zdrowy rozsądek i nie ulec odrętwieniu. Wymyślała sobie, kiedy momentami beznadzieja brała górę nad determinacją i mobilizowała się do dalszego wysiłku. „Może umieram i jestem pomiędzy życiem, a śmiercią... Tak. Z pewnością tak właśnie jest. I nie powinnam nigdzie iść, tylko usiąść tutaj i czekać spokojnie na śmierć... idź na zachód, pomożesz mu... A co tam jest? Ocalenie? Ratunek? Sama potrzebuję pomocy... Już nie mam siły, nie dam rady, śmierć sama mnie znajdzie... Boże, przecież ja nie chcę umierać... nie chcę. Chyba mam gorączkę... Boże, pomóż mi...”
Stopa zaklinowała się w szczelinie między kamieniami, wykręcając się boleśnie „Jeszcze mi tylko tego mi brakowało Nawet nie poczołgam się dalej.” Desperacko starała się uwolnić uwięzioną nogę. Bezskutecznie. Usiadła zrezygnowana na ziemi. Noga bolała. „Może ktoś kiedyś znajdzie tu moje kości i zaduma się nad losem człowieka, do którego należały... Idź do Shire... o tak, tak, jasne...” – zaczęła się już przyzwyczajać do schizofrenicznego głosu pojawiającego się w głowie.
- Pomóż mi się lepiej stąd wydostać – powiedziała głośno, – a jak nie to się zamknij i odczep ode mnie. Daj mi spokojnie umrzeć, z nogą w tej dziurze...
Opadła na plecy i utkwiła spojrzenie w stalowoszarych chmurach, które wiatr gnał po niebie. Wysoko, pod samym ich pułapem, krążył jakiś ptak. „Orzeł? Może sokół? Eee, raczej sęp... Na razie tylko jeden. Wypatruje padliny. Pewnie niedługo zjawi się następny, a potem jeszcze jeden... i jeszcze... Będą krążyć i krążyć... później zaczną zniżać lot... w końcu opadną na ziemię w pobliżu i będą patrzyły czy jeszcze oddycham... będą czekały aż skonam... A może te bardziej niecierpliwe nie będą czekać? Zaczną mnie szarpać, kiedy jeszcze będę żyła i czuła, ale nie będę już miała sił by je odpędzić... Będę świadoma tego, że one ucztują na moim wciąż żywym ciele... Wydziobią mi oczy, żebym na nie, nie patrzyła...O, nie! – usiadła gwałtownie – nie, nie, a niedoczekanie wasze!” Wstała i z furią szarpnęła zakleszczoną w szczelinie nogę. Poczuła ogłuszający ból, a świat przed oczyma zlał się w czerwoną plamę. Utrzymała się jednak na nogach, wciągając tylko ze świstem powietrze. „Pozrywałam pewnie wszystkie ścięgna, – pomyślała z ponurym jękiem wypuszczając powietrze z płuc. – Ale sępom się nie dam pożywić. Znajdę sobie jakąś dziurę i schowam się tam. Nie znajdą mnie.”
Rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca nadającego się na kryjówkę przed sępami. W oddali majaczyła kępa drzew, czy raczej krzaków. „Tam. Dowlokę się, doczołgam. Nieważne jak, ale dojdę tam.” Zacisnęła zęby i z desperackim uporem ruszyła w wybranym kierunku. Noga w kostce rwała bólem, język był sztywny z pragnienia, a gardło paliło jakby kazano łykać płonące węgle. W głowie huczało jak studni i kołatały się po niej chaotyczne myśli. Po twarzy spływały łzy wywołane bólem. Szła dobywając resztek sił, a upragniona kępa wciąż była daleko. Za daleko. Nie udało się. Kilkaset metrów od celu, zbolałe i wyczerpane ciało odmówiło posłuszeństwa. Upadła na kolana, po czym bezsilnie osunęła się na ziemię.
Na policzku czuła szorstką trawę. Ciało ogarniał bezwład, nie czuła już nawet zimna, tylko senność. W oczach zaczęło robić się ciemno. „Dziwne. Zasypiam... Tak całkiem zwyczajnie...” A może po prostu zapadała noc? W ogarniającym ją mroku, w oddali, zamajaczyła jakaś sylwetka. Nie była w stanie określić, daleko czy blisko. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Sępy, wilki, może człowiek. Nieważne... Już nie ważne. Za późno... „To anioł śmierci... Jestem tutaj... czekam...” Zapadła w ciemność.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Pon 11:44, 10 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Aaaaaaaaaaa nie mozesz dawac tych rozdzialikow dluzszych?? To jest tak genialne, ze nie mozna tak dreczyc czytajacych dajac im takie malutkie skraweczki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
{Q}
pismak
Dołączył: 14 Cze 2006
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Salem
|
Wysłany: Pon 23:49, 10 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Popieram Taillite, co takie krótkie??
Chociaż na początku mi się nie podobało, sposób opisywania wydał mi się taki ... bez uczuciowy, "w końcie stały dwa krzesła i kwiatek" coś w tym stylu . Ale ostatni rozdział był zdecydowanie lepszy, może to przez te wewnętrzne "rozmowy" głónej bohaterki i jej desperackie próby przetrwania? Nie wiem.
Aaa i uważam, że nie potrzebnie robijasz na rodziały, np. to wspomnienie i ostatni rozdział mogłyby byc razem, nie zaszkodziło by to treści. Takie krótkie rozdziały irytują, mnie znaczy irytują. Czekam na dalszą część , oby jak najszybciej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariszka
gryzipiórek
Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 18:01, 13 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
No przyznaje sie bez bicia, że tamto to było tylko pół rozdziału , terza dam trochę więcej . Ale ich długość zostaje. TO że są krótkie irytuje tylko dlatego, że na forum zarzuca się po kawałku, jak się ma przed nosem całość to inaczej się czyta, postaram się wiec wrzucać trochę dłuższe fragmenty i proszę o cierpliwość, cierpie na chroniczny brak czasu
Swój bystry, wyćwiczony wzrok wbił w horyzont. Tak. Nie mylił się. Tam przed nim, daleko, niewątpliwie coś się poruszało. Zwierzę? Możliwe, bo cóżby innego. „Ale tutaj przecież nie ma tak dużych zwierząt” pomyślał zaintrygowany. Postać na horyzoncie wyprostowała się nagle i potykając się wyraźnie, ruszyła wolno przed siebie. „Hm, tu na pewno nie ma tak dużych zwierząt. A już tym bardziej takich, co chodzą na dwóch nogach. To człowiek... A jeśli sądzić ze sposobu, w jaki się porusza, jest kompletnie wyczerpany. Ciekawe… Skąd tu samotny człowiek? Nikt poza Strażnikami nie zapuszcza się w te okolice.” Poczyniwszy powyższe obserwacje, zaintrygowany mężczyzna ruszył w kierunku zauważonej postaci. Z daleka widział, jak w pewnej chwili, samotny człowiek upadł i nie podniósł się już więcej. Mężczyzna przyspieszył kroku, ale minęło jeszcze około pół godziny nim dotarł do celu.
Zagadkowy samotny wędrowiec leżał nieruchomo na ziemi. Wiatr targał złotobrązowe włosy, rozsypując je dookoła głowy tak, że zasłaniały twarz. Miał na sobie ubranie w jasnoniebieskim kolorze, takież spodnie i skórzane, sznurowane buty, do kostek.
Mężczyzna zwiedził w swym życiu wiele krain, poznał wiele ludów i ich zwyczajów, ale nigdy jeszcze nie widział takiego ubrania, ani takich butów. Zbliżył się zaciekawiony. Lekko zaniepokojony pochylił się nad nim leżącym, który nie dawał żadnych oznak życia. Widać omdlał z wyczerpania. Strażnik wyciągnął rękę i dotknął ubrania tamtego. Materiał niebieskiej kurtki był śliski w dotyku i nieprzyjemnie szeleścił, brudny i w kilku miejscach rozdarty.
Mężczyzna odgarnął włosy z twarzy nieprzytomnego. Zaciekawienie przeszło w zdumienie, gdy jego oczom ukazały się delikatne dziewczęce rysy. „Kobieta?! Tutaj?! I sama?! Skąd się wzięła? Kim może być?”
Miała wyschnięte i spękane usta. Z pewnością od jakiegoś czasu musiała obywać się bez wody. Na lewym policzku były wyraźne ślady zadrapań, a na lewej skroni wyraźny guz i duży siniak, jakby od uderzenia. Dotknął jej twarzy, potem ręki. Była lodowato zimna. „Może już nie żyje...?” Delikatnie odwrócił bezwładne ciało na plecy. Przyłożył ucho do piersi, nasłuchując z niepokojem bicia serca. Szeleszczący materiał wierzchniego okrycia przeszkadzał mu. Chciał je rozpiąć, lecz nie znalazł guzików. Wyciągnął więc nóż i rozciął kurtkę zdecydowanym, szybkim cięciem. Znów przyłożył ucho do piersi dziewczyny. Chwilę trwał w bezruchu, w końcu uśmiechnął się do siebie. Serce biło. Bardzo słabo i wolno, ale biło. Wciąż jeszcze żyła.
„Przede wszystkim trzeba cię napoić i ogrzać – pomyślał, – a potem zobaczymy.” Podniósł się z kolan i rozejrzał dokoła szukając miejsca, które najlepiej nadawałoby się rozbicie obozu. Najbardziej obiecująco wyglądała oddalona o kilkaset kroków kępa skarlałych drzew. Dawała, jakie takie schronienie przed lodowatym wiatrem i nadzieję na rozpalenie ognia. Postanowił dotrzeć tam i wraz ze znalezioną nieznajomą spędzić noc pod osłoną drzew i skałek. Nim ruszył, wpierw zdjął z ramienia podróżną sakwę i wyjął z niej niewielką metalową manierkę, obciągniętą koźlą skórą. Odkręcił korek, uniósł lekko głowę dziewczyny. Przyłożył manierkę do jej ust, wlał do gardła kilka kropel wody i zmusił do przełknięcia. Udało mu się w ten sposób wlać w nią parę łyków. Nie otwarła jednak oczu i nadal pozostawała nieprzytomna.
„Trudno. Nie ma rady – westchnął – poniosę cię ten kawałek... Szczęściem nie wyglądasz na zbyt ciężką...” – mruknął pod nosem ostrożnie podnosząc ją z ziemi.
Wszedł pomiędzy skarlałe drzewka obrzucił miejsce uważnym spojrzeniem. Przed nimi otwierało się płytkie wgłębienie, z dwóch stron osłonięte od wiatru skałami, a z jednej gąszczem gałęzi. Położył dziewczynę w miejscu, które wydało mu się najbardziej zaciszne. Odpiął od sakwy zrolowany koc i przygotował prowizoryczne posłanie. Przeniósł na nie nieznajomą i starannie okrył ją swoim płaszczem. Następnie zajął się zebraniem drewna na opał. Rozpalił ogień, możliwie najbliżej dziewczyny, aby dać jej jak najwięcej ciepła. Zauważył opuchliznę na lewej kostce. Obejrzał z troską stopę. Na szczęście nie była złamana, a tylko skręcona. Zabandażuje się i będzie mogła iść. Opatrzył nogę i ostrożnie przemył odrobiną wody zadrapania na twarzy i dłoniach. W końcu usiadł po drugiej stronie ognia i czekał. Na razie nie mógł zrobić nic więcej.
Mijały godziny. Noc zapadła już głęboka. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie i odetchnęła głębiej. Podszedł do niej i nachylił się. Wciąż jeszcze nie otwarła oczu, ale oddech był teraz głębszy i bardziej wyrównany, a kiedy dotknął jej rąk nie były już tak lodowato zimne jak poprzednio. Także z twarzy powoli ustępowała śmiertelna bladość i zaczęła nabierać delikatnych kolorów. Usiadł znów na swoim miejscu i zaczął szukać czegoś w bagażu.
LEKCJA
Napięte mięśnie Ilmen drżały z wysiłku. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi ułożonymi na kolanach, ze wzrokiem wbitym nieruchomo w niewielki obłoczek mgły przed sobą. Mgiełka zmieniała barwy i kształty. Dziewczyna zacisnęła palce na kolanach, niemal wbijając w nie paznokcie. Wstrzymała oddech. Mgiełka wciąż mieniła się tęczowymi barwami. Nie rozpływała się, ale też nie układała w żaden konkretny kształt.
Ilmen głośno wypuściła powietrze z płuc, rozluźniła mięśnie i oderwała wzrok od kolorowego obłoczka, który natychmiast zmienił się w złocisty piasek, osypując się na ziemię. Spojrzała z miną winowajcy na siedzącego obok nauczyciela.
- Nie potrafię... – jęknęła, usprawiedliwiając się.
Starszy człowiek uśmiechnął się wyrozumiale.
- Potrafisz. Jak na pierwszy raz i tak udało ci się zdumiewająco wiele. Większość początkujących nie potrafi nawet unieść piasku, o utrzymaniu go w jednym miejscu już nie wspominając. Tobie udało się nawet częściowo przekształcić materię, wydobyć barwy...
- Tak, ale o mało nie wylazłam przy tym ze skóry, a i tak w końcu mi nie wyszło...
- Bądź dla siebie bardziej wyrozumiała. Trochę ćwiczeń i przekonasz się, że to możliwe. Musisz popracować nad koncentracją... koncentracja – powtórzył z naciskiem – nie napięcie. Jesteś zbyt spięta. To męczy i niepotrzebnie wyczerpuje. I wstrzymujesz oddech, Ilmen. Nie wolno tego robić. Musisz cały czas swobodnie, równomiernie oddychać. Teraz rozluźnij się... zamknij oczy... oddychaj spokojnie... równo... – głos nauczyciela był cichy i monotonny jak szmer górskiego potoku – wyłącz ciało... nie ma go, jesteś tylko umysłem... tylko wolą... możesz wniknąć, gdzie tylko zechcesz... nie ma dla ciebie drzwi, nie ma ścian... nie ma barier... płyniesz... odpoczywasz... myśli chcą płynąc swobodnie przez umysł... pozwól im na to, nie steruj nimi, nie staraj się zrozumieć... wsłuchaj się w nie tylko... każda z nich sama odnajdzie swoje miejsce... staraj się poczuć ciszę... – starzec zamilkł.
W pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Słychać było tylko regularne oddechy dwojga znajdujących się tam ludzi.
Nagle w ten spokojny, niemal mistyczny, nastrój wdarł się ostry dźwięk aparatu telefonicznego. Atmosfera skupienia prysła, niczym mydlana bańka. Ilmen zaczerwieniła się jak burak.
- Przepraszam, profesorze... – wymamrotała zawstydzona. – Zapomniałam go wyłączyć...
Nauczyciel westchnął tylko.
- Trudno już. Na dzisiaj i tak skończyliśmy, ale na przyszłość nie zapominaj o wyłączeniu dzwonka, albo zostawiaj to urządzenie w domu.
- Tak jest, oczywiście... Jeszcze raz przepraszam – bąknęła z wbitym w ziemię wzrokiem.
Starszy pan podszedł do niej i pogładził ją po głowie.
- No, już dobrze, nic się nie stało. Poćwicz w domu to, co dziś przerabialiśmy i widzimy się za tydzień.
- Oczywiście, będę ćwiczyć. Do zobaczenia... – wybiegła do szatni...
SPOTKANIE
Czuła ciepło, rozkosznie rozchodzące się po skostniałym z zimna ciele. Nie leżała na ziemi i najwyraźniej była czymś okryta. Znikło też to okropne uczucie palenia w gardle. „Pewnie umarłam – pomyślała. – Jestem po drugiej stronie... tu nie czuje się pragnienia... ani zimna...” W zamknięte powieki bił ciepły, migotliwy blask ognia... „Ognisko... to blask ognia. Dziwne – przemknęła kolejna myśl. – Na tamtym świecie też pali się ogniska? ...Tamtym? Nie... teraz to TEN świat...” Bardzo wolno, z wysiłkiem uniosła ciężkie powieki. Na wprost niej ogień wesoło skakał po polanach. Po jego drugiej stronie, trochę w cieniu, ktoś siedział. „Mój anioł śmierci?” Chciała skoncentrować na nim uwagę i przyjrzeć mu się, ale w głowie poczuła tępy ból, co natychmiast uświadomiło jej, że póki, co wciąż jeszcze znajduje się wśród żywych i że w związku z powyższym, człowiek po drugiej stronie też z pewnością nie jest, żadnym duchem, ani aniołem śmierci. Poderwała się gwałtownie. Tak się jej przynajmniej wydawało, choć dla postronnego obserwatora musiało to wyglądać jak bezsilne szamotanie się wiewiórki w sidłach, i prawie natychmiast opadła z jękiem na posłanie.
Człowiek wstał. Był wysoki, miał ciemne, sięgające ramion włosy i przenikliwe uważne spojrzenie. Zbliżał się. Boleśnie zdała sobie sprawę z własnej bezsilności. Nie była w stanie panować nawet nad własnym ciałem, a cóż dopiero bronić się przed ewentualną agresją. Zacisnęła powieki. Człowiek pochylił się nad nią, mówił coś łagodnym głosem i okrywał ją troskliwie. Nie było w nim agresji. Nie wyczuwała jej. Była jedynie troska i niepokój, może też trochę niepewności i jakby zaciekawienia, ale z pewnością nie zamierzał jej skrzywdzić. Chciał jedynie pomóc. Napięcie opuszczało ją w miarę, jak wsłuchiwała się w ciepły ton jego głosu. Otwarła oczy. Zobaczyła nad sobą twarz o szlachetnych rysach i jasnoszarych oczach. Słyszała, co mówił. Wyraźnie. Wręcz przenikliwie. Słyszała, ale nie rozumiała ani jednego słowa! Gorzej, nawet w przybliżeniu nie była w stanie określić, do jakiej grupy językowej mogłaby należeć mowa, którą się posługiwał, a przecież była lingwistą! „ Na litość boską, gdzie ja trafiłam?!”
Z drugiej strony ogniska dobiegł go jakiś szmer. Podniósł głowę i spojrzał w tamtą stronę. Dziewczyna miała otwarte oczy, przyglądała mu się. W pewnej chwili wykonała gwałtowny ruch, jakby chciała wstać, ale prawie natychmiast upadła z powrotem na posłanie, z cichym jękiem. Podszedł do niej.
- Spokojnie... Leż spokojnie, nie próbuj wstawać. Jesteś osłabiona i masz zwichniętą nogę... nie wstawaj, odpoczywaj. – Okrył ją starannie. – Obudziłaś się nareszcie, to dobrze. Musisz coś wypić i zjeść. Zaraz ci podam, tymczasem leż tutaj pod przykryciem, żeby ciepła nie tracić... Potem poro...
Urwał, bo dostrzegł narastający w jej oczach lęk.
- Nie skrzywdzę cię – starał się nadać głosowi jak najłagodniejsze brzmienie – chcę pomóc, Ale musisz mi powiedzieć, kim jesteś i co tutaj...
Znowu urwał zorientowawszy się, że teraz jest już bliska paniki.
- Proszę, nie bój się... Kim jesteś? Jakie jest twe imię... powiedz...
Dziewczyna milczała uparcie, patrząc na niego z przerażeniem w oczach.
- Kim ty jesteś? – powtórzył, przyglądając się jej uważnie.
Dotknął jej dłoni. Drgnęła i powiedziała coś wreszcie. Cicho, niemal szeptem. Nachylił się by lepiej słyszeć i zdumiał się niezmiernie. Znał niemal wszystkie języki tego świata, ale tego, którym ona mówiła, nie rozumiał i nigdy wcześniej nie słyszał. Był pewien. Był to język niezwykle melodyjny i wydawał się znajomy, ale nie potrafił określić skąd bierze się to wrażenie. Zrozumiał jednak, dlaczego nie odpowiada na jego pytania. Po prostu nie rozumie tego, co do niej mówił. Oboje nie rozumieli się nawzajem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Pią 22:30, 14 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Robi sie niezmiernie interesujaco :> a co dalej?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|