|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Wto 1:10, 20 Cze 2006 Temat postu: Montesque - Dom na wzgórzu [NZ] |
|
|
Tak wiec widze, ze jestem pierwsza w tym dziale Oj kobitki cos sie strasznie obijacie. Ja nie wiem jak tak mozna
No dobra, ale nie bede wam smecic. Napisze za to cos o opowiadanku.
Wiec powstalo (powstaje wlasciwie) ono na podstawie rpg w ktore kiedys gralam z Ismeril (wszystkie chyba znacie ). Ja bylam mistrzem, ona graczem. Tak wiec obmyslilam pewien scenariusz, a teraz wy bedziecie mogly poczytac jak to wszystko sie potoczylo
Na razie powstal rozdzial pierwszy, w ktorym jeszcze nic tak naprawde nie wiadomo (i przez to jest malo ciekawy), ale akcja sie rozkreca i obiecuje, ze w dalszych czesciach bedzie ciekawie
Tak wiec oto przed wami pierwszy rozdzialik, zycze milej lektury.
-------------------------------------------
MONTESQUE - DOM NA WZGÓRZU
Rozdział I - Wymarzona praca
W małym londyńskim mieszkaniu rozdźwięczał się dzwonek telefonu. Kobieta siedząca przy biurku z zacięciem studiująca jakąś starą księgę z niechęcią oderwała się od niej, by odebrać.
- Halo? – Zapytała nieobecnym głosem.
- Jo, dziecinko, mam dla ciebie zadanie. – Odezwał się po drugiej stronie słuchawki, radosny głos.
- Witam profesorze. – Uśmiechnęła się do siebie. Profesor Kingsley był starszym ekscentrycznym mężczyzną, zawsze rozkojarzonym, z dużymi okularami na nosie, znad których patrzył na wszystkich z pewna zadumą i badawczo, co niekiedy sprawiało, że czuli się niepewnie. Był bardzo miłym i zabawnym staruszkiem, którego nie dało się nie lubić.
Studia zaczęła w Polsce, jednak jej talent pozwolił jej na wyjazd do Londynu, gdzie dostała stypendium. Dostała staż w Instytucie Sztuki Światowej, gdzie to właśnie poznała profesora Kingsleya. Podobnie jak profesor zajmowała się konserwacja drewna i starych ksiąg, dodatkowo prowadziła też ekspertyzy autentyczności dzieł. Zaraz po studiach dołączyła do ekipy profesora, gdzie szybko awansowała na jego asystentkę (pomimo swojego młodego wieku (miała zaledwie 27 lat), stając się jego prawa ręką.
- Dziecinko, właśnie dostałem wiadomość, że gdzieś pod Paryżem, odnaleziono pokaźnych rozmiarów księgozbiór. Właściciel owego chce żeby ktoś potwierdził autentyczność, więc pomyślałem że ty pojedziesz i to zrobisz. – Mówił jak zwykle trochę rozkojarzony.
- Kto będzie w ekipie? –Zapytała rzeczowo.
- Tylko Ty moja droga. – Opowiedział profesor
- Ale jak? Sama? – Zdziwiła się niepomiernie. To był by pierwszy raz, kiedy prowadziłaby badania całkowicie sama. To było niesamowite i dawało jej ogromną szansę na rozwinięcie skrzydeł.
- Dziecinko dasz sobie radę, nie potrzeba nas więcej. Gdybym nie miał do wykonania TYCH (wyraźnie zaakcentował to słowo) ważniejszych rzeczy, to chętnie bym się wybrał, ale nie mogę. Inni też są niestety zajęci, więc nie mamy zbytnio wyboru. Ty jedna jedyna możesz tam pojechać. I jedź tam jak najszybciej, właściciel jest trochę, jakby to rzec niecierpliwy… - chrząknął z dezaprobatą. – Zapisz sobie adres…
Późnym wieczorem wrócił do domu Arthur. Jo nawet nie słyszała dźwięku otwieranych drzwi. Siedziała tak jak wcześniej nad księgą, którą badała. Na biurku paliła się lampka, a ona była pochłonięta swoimi własnymi myślami, tak bardzo, że dopiero głos Arthura i głośne szczekanie psa wyrwało ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do niego wtulając się w jego ramiona.
- Witaj w domu. – Powiedziała całując go tak jak zwykle.
Jo i Arthur byli z sobą już od półtora roku, był to jednak związek mało emocjonalny, bardziej opierający się na rozsądku i niechęci bycia samemu. Wydawało się im to dobrym rozwiązaniem. Mieli podobne zainteresowania, tak samo pasjonującą ich pracę, oboje byli domatorami lubili być z sobą, zawsze dobrze razem się czuli i rozumieli. Można nawet powiedzieć, że w jakiś sposób się kochali.
Arthur był archeologiem. Świetnym archeologiem, a do tego przystojnym. Wysoki, szczupły brunet o zielonych oczach. Był miłym facetem, dobrodusznym, ale twardo stąpającym po ziemi. Czasami bywał szorstki i cyniczny, nie zamazywało to jednak obrazu miłego faceta.
Jo lubiła go właśnie takim i była szczęśliwa. Tak się jej wydawało…
Siedzieli razem na kanapie w saloniku popijając kawę, Arthur właśnie wrócił z wyprawy do Argentyny, gdzie on i jego zespół prowadził badania. Opowiadał więc teraz Jo, co odkryli i czego dokonali. Ona jednak nijak nie mogła się skupić na tym, co on mówi. Błądziła myślami gdzieś bardzo daleko od miejsca, w którym się znajdowali. Jedyne, na co sobie pozwalała to lakoniczne potakiwania i od czasu do czasu wypowiedziane zupełnie bez emocji i ciekawości ‘naprawdę?’. Arthur początkowo w ogóle nie zwracał na to uwagi, w końcu jednak nie wytrzymał.
- Co z tobą jest?
- Przepraszam. Nie mogę się skupić. Dostałam fantastyczną propozycję pracy i muszę na jakiś czas wyjechać do Paryża. – Odpowiedziała wciąż trochę nieobecna - - Mam zrobić ekspertyzę – ciągnęła dalej.
- Do Paryża? Kiedy masz zamiar wyjechać? - Spytał zwyczajnie
- Za trzy dni mam samolot. – Odpowiedziała. - To potrwa pewnie kilka tygodni. Moglibyśmy pojechać razem.- Zmrużyła oczy - Przecież nie będę tam tylko pracować, a Paryż jest taaaki romantyczny…
- Nie mogę teraz wyjechać - odparł wstając z kanapy - Muszę tu siedzieć. Mam masę pracy. Przywieźliśmy rożne rzeczy z Argentyny i dalej musimy prowadzić badania. To zajmie sporo czasu. Absolutnie wyjazd do Paryża jest niemożliwy. - Powiedział nalewając sobie do szklanki alkoholu.
- Szkoda. Myślałam, że pobędziemy trochę razem. Wiecznie cię nie ma – Zabrzmiało to jak
wyrzut.
- Taką mam pracę. Odkrywam przeszłość, a to niestety zabiera dużo z przyszłości... – Upił łyk szkockiej.
- Zawsze tak będzie, że będę tu zostawać sama z twoim psem?? Czy ty ogóle myślisz o NASZEJ przyszłości, czy tylko o tych badaniach??
Arthur, spojrzał na nią przewiercając ją ostrym spojrzeniem, aż zrobiło jej się nieprzyjemnie. Był oporny i wyjątkowo nie lubił, kiedy wywierało się na nim presję.
Ona patrzyła na niego równie twardo, ani na moment nie odwracając wzroku. Dorosła do małżeństwa i właśnie to sobie uświadomiła. Byli w odpowiednim wieku. Ona miała 29 a on 34 lata.
- To ty chciałaś psa. - Wysyczał niemalże - Co ty ogóle chcesz od moich badań? Jeśli myślisz, że z nich zrezygnuję to chyba oszalałaś.
- Nie o to chodzi – Naburmuszyła się.
- A o co ci chodzi? - Spytał podchodząc, do Jo i nachylając się - Nie rozumiesz tego, co robię? Przecież ty się zajmujesz podobnymi rzeczami... Czego ty chcesz Jo? - Przybliżył twarz do jej twarzy. Ostatnie słowa wyszeptał jej już do ucha.
- Ile my juz jesteśmy razem??
- Dlaczego o to pytasz? - Zaczął muskać jej szyje.
- Bo ostatnio dużo o tym myślę. Naprawdę dobrze mi z tobą. Mam teraz w życiu wszystko, co mogłam mieć. Właśnie teraz. Ciebie, wspaniałą pracę, ale nie czuję się szczęśliwa. Arthur - spojrzała mu w oczy - starzy się robimy. Chciałabym mieć rodzinę, bo to najważniejsze na świecie. - Uśmiechnęła się do niego ciepło
Odsunął się od niej siadając w fotelu naprzeciw. Upił pożądny łyk ze szklanki i wpatrywał się w płyn. Chwilę się zastanawiał, ważył słowa, jakie chciał wypowiedzieć, aż w końcu westchnął i spojrzał na nią.
- Jo, to chyba nie jest najlepsza pora na zakładanie rodziny... - Powiedział spokojnie, patrząc znów w zawartość szklanki.
Jo zrobiło się nieco głupio.
- Ale ja nie mówię od razu o gromadce dzieci. Na wszystko przecież przyjdzie pora. Po prostu… – westchnęła cichutko – Po prostu wszystkie moje koleżanki powychodziły za mąż. I ja..... Boże!! - Roześmiała się nerwowo - prawie ci się oświadczyłam.
Arthur roześmiał się również.
- A nie masz przypadkiem pierścionka zaręczynowego? – Uśmiechnął się do niej ciepło. To trochę rozładowało napięcie.
- Nie. - Usiadła na oparciu fotela blisko niego - Ale porozmawiajmy poważnie. Potrzebuję tej rozmowy by wiedzieć, na czym stoję.
Arthur pokręcił głową.
- Jo, teraz są te badania, to pochłania tyle czasu... - Zaczął się trochę miotać. - To nie jest najlepszy moment na rozmowy o ślubie... Wiesz, że cię kocham, ale powinniśmy z tym jeszcze zaczekać… - Wstał z fotela i zaczął krążyć po pokoju. Wyraźnie nie odpowiadał mu ten temat. Czuł się przyparty do muru a tego nie znosił. Nie znosił jak się oczekiwało od niego jakiś deklaracji, kiedy na to nie był gotowy. A teraz nie był. I nie chciał być. To nie był jeszcze jego czas. Naprawdę kochał Jo i był szczęśliwy, ale póki, co nie chciał tego zmieniać. Nie wiedział tylko jak jej to wyjaśnić. Może wcale nie chciał. Był zmęczony podróżą i nie chciał w ogóle o tym myśleć.
- Ile?? Zawsze będą jakieś badania. – Zirytowała się. Znała Arthura. Wiedziała jak teraz strasznie się miota, ale chciała teraz jasnej odpowiedzi. Nie mogła czekać w nieskończoność, aż się zestarzeje i będzie za późno na wszystko. Była zła.
- Oczywiście, że będą. Zrozum Jo, ja nie mogę teraz przerwać tych badań. To jest cholernie ważne dla ludzkości...
- Cholera!! Kto ci każe przerywać te pieprzone badania?? Ślub to naprawdę chwila. Ja nie chcę wielkiej uroczystości i miesiąca miodowego. Po prostu chcę nosić twoje nazwisko i mieć obrączkę na palcu. Nie rozumiem, co mają z tym wspólnego badania.
- Jo, nie mam zamiaru się teraz z tobą sprzeczać na ten temat. - Poszedł napełnić sobie szklankę. - Mam teraz tak zapełnione dni, że nie wiem nawet, kiedy będę wracał do domu, a ty chcesz się gdzieś tu wcisnąć ze ślubem? Liczysz na to że znajdę pięć minut? A potem, co? Nie chcę żeby tak wyglądał nasz ślub...
- A niby jak ma wyglądać?? Nigdy nie będziesz miał czasu – Chciało jej się płakać.
- Tylko nie płacz. - Skrzywił się słysząc jak drży jej głos. - Poczekajmy, niech skończę te badania. Ty teraz pojedziesz do Paryża, to kilka tygodni.. Kiedy wrócisz ja już będę pewnie kończył, a potem obiecuje ci ze wezmę długi urlop... Może rozejrzymy się za jakimś własnym domem… - podszedł do Jo chwytając jej dłonie w swoje, ucałował place, patrząc z wyczekiwaniem na jej zgodę.
Popatrzyła mu w oczy
- Kocham cię, wiesz?
- Ja tez cię kocham. – Uśmiechając się pogładził jej policzek dłonią, a potem delikatnie pocałował. Jo wtuliła się w niego mocno. A później oboje stęsknieni ofiarowali sobie siebie w pełni. Można powiedzieć, że nigdy nie było im tak dobrze, ale to nie byłaby prawda. Było, jednak ten raz był wyjątkowy. Wszystko było intensywniejsze, mocniejsze, wyraźniejsze. Kochali się i to w pełni tego słowa, tak jakby wiedzieli, że to ostatni raz.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Taillte dnia Wto 20:31, 16 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Caroline
poeta
Dołączył: 14 Cze 2006
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tree Hill
|
Wysłany: Wto 11:17, 20 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
zapowiada sie ciekawie ale ja nie lubie sama pisac to takie juz zboczenie chyba ;D:p
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
{Q}
pismak
Dołączył: 14 Cze 2006
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Salem
|
Wysłany: Wto 13:12, 20 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Zobaczymy co przyniesie drugi rozdział. Bo ten raczej nic nam nie mówi konkretnego, w końcu to pierwszy rozdział, wstęp, ma nas wprowadzić do historii. Nawet nie mogę jasno stwierdzić czy mi się podobało czy też nie. Zobaczymy co będzie dalej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Wto 18:20, 20 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
I wlasnie o to chodzilo. Tak sie to wszystko zaczelo i tak jak pisalam wczesniej, ten rozdzial moze wydawac sie nudny, bo tak naprawde nic nie wiadomo, za to w kolejnym rozdziale bedzie lepiej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
P4uL!nK4
pismak
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Phoenix
|
Wysłany: Śro 8:09, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
jak dla mnie to sie zapowiada ciekawie i nie moge sie juz doczekac na nastepny rozdzial
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Nie 2:03, 25 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
To wklejam kolejny fragm.
ROZDZIAŁ II (fragment rozdz.2) Właściciel i jego dom.
Samolot wylądował w Paryżu późnym popołudniem. Jo była bardzo zdezorientowana sytuacją z Arthurem. Ne wiedziała co myśleć i jak postąpić. Niby obiecał jej, że wszystko się zmieni po jej powrocie, jednak mu nie ufała, Zbyt wyraźna była jego niechęć. Miała wrażenie, że zgodził się na ten ślub tylko dlatego, żeby chwilowo mieć święty spokój. Wiedziała, że kiedy wróci pojawi się jakaś nowa wymówka. Nie rozumiała jego postępowania, nie wiedziała dlaczego tak bardzo się przed tym broni. Mieli wszystko co mogli mieć i byli szczęśliwi, więc dlaczego nie??
Zatrzymała się w niewielkim mieszkaniu, które należało do Instytutu. Zatrzymywali się tutaj badacze, jeśli mieli gdzieś niedaleko jakąś pracę do wykonania. Przez najbliższe kilka tygodni to będzie jej dom. Nie było to dobrze urządzone mieszkanie. Tylko niezbędne do przeżycia sprzęty. Nikt nie zajmował sobie tym głowy, bo badacze przeważnie i tak przychodzili tu tylko nocować, a czasem i to nie.
Tak, więc rozgościła się w mieszkaniu, a że dziś miała pozostać jeszcze tutaj, postanowiła jak najszybciej opuścić to spartańskie miejsce. Zabrała ze sobą psa i wyszła na długi spacer.
Bardzo źle spała w nocy. Sen przynosił jej bardzo dziwne i czasami nieprzyjemne obrazy. Mieszało się w nich wszystko: odkryty księgozbiór, jego właściciel, Arthur…
Wstała wcześnie i pośpiesznie się uszykowała. Miała jeszcze mnóstwo czasu do spotkania z tajemniczym właścicielem księgozbioru (profesor zapomniał podać jej nazwiska, a ona wtedy tak zaskoczona zapomniała zapytać. Później nie mogła się już dodzwonić do prof. Kingsley’a, więc została tylko z adresem chwilowego pracodawcy.), więc zabrała psa na poranny spacer. Śniadanie postanowiła sobie darować, bo czuła, że jeśli zjadła by choć odrobinkę zaraz mogłoby to z powrotem wrócić nienaruszone na powierzchnię.
Czas dłużył jej się niemiłosiernie, zanim w końcu mogła zadzwonić po taksówkę i ruszyć na umówione miejsce. Psa postanowiła zabrać ze sobą. Pomyślała, że miło będzie mieć przy sobie choćby i jego. Czuła się jakoś bezpieczniej. Zawsze pracowała w ekipie, nigdy nie musiała sprostać sytuacji kiedy to ona miała zająć się wszystkim. Do tej pory była tylko asystentką, teraz została szefem.
O dziwo, czas spędzony w taksówce, nie ciągnął się tak długo jak jej się wydawało, a trwał około 45 minut. Najpierw z zapartym tchem oglądała Paryż. Ponieważ nigdy tu nie była, teraz chłonęła z zapartym tchem wszystkie ulice, domy, sklepy… Obiecała sobie, że musi znaleźć chwilę żeby tutaj wszystko pozwiedzać. Później podziwiała prześliczne krajobrazy za miastem i nawet się nie obejrzała kiedy znalazła się na posesji do której zmierzała, a jej oczom ukazał się przepiękny, ogromny dwór, do którego prowadziła aleja gęsto obsadzona drzewami. Dwór wymalowany był na biało, a dach miał błękitny. Po lewej stronie była cztero kondygnacyjna wieżyczka. Prawe skrzydło było nieco wysunięte do przodu (trzy kondygnacyjne), a wokół znajdowało się mnóstwo drzew i krzewów, które tworzyły przed domem swego rodzaju park (wszystkie rośliny były posadzone w uporządkowany sposób, tworząc wiele innych małych alejek), wcześniej prawdopodobnie służący do przechadzek.
Joanne po prostu zabrakło tchu w piersiach. Co prawda była przyzwyczajona do różnych zabytków i nie zawsze wywierało to na niej wrażenie, ale teraz poczuła coś dziwnego. Jakby znała ten dom, jakby był jej, a teraz mogła do niego wrócić, choć jednocześnie dobrze sobie zdawała sprawę z tego, że jest tu tylko ‘przejazdem’ i chwila którą tu zabawi nie uprawnia jej do tego aby czuć się tu jak w domu.
Tak była pochłonięta dworem, że nawet nie zauważyła jak w jej kierunku zmierza mężczyzna. Ze snu wyrwało ją ostre szarpniecie smyczy, którą trzymała w ręku i szczekanie psa, który najwyraźniej był uszczęśliwiony spotkaniem z nowym osobnikiem. Teraz dopiero spojrzała w stronę nadchodzącego mężczyzny. Nie był zbyt wysoki, szczupły i z ciemnymi, dłuższymi włosami. Miał na sobie jasne sprane jeansy i białą koszulkę. Koło stóp majtały się mu sznurówki brudnych butów. Szedł bardzo luźnym krokiem, ręce trzymając w kieszeni, wyciągnął je dopiero gdy zbliżył się do Jo.
- Dzień dobry. Jestem Johnny. A pani pewnie jest... ? – uśmiechnął się do niej szeroko, wyciągając dłoń na przywitanie.
- Dzień Dobry. Jestem Joan Kowalsky. Mam przeprowadzić ekspertyzę. – również się uśmiechnęła i mocno uścisnęła wyciągniętą rękę. - Swoją drogą, mogli mnie uprzedzić, że to będzie w domu Jacka Sparrow’a.
-----------------
Noooo to juz troszku wiecie Na razie tylko tyle bo nie mialam kiedy pisac, ale obiecuje ze w najblizszym czasie bedzie reszta tego rozdzialiku i wtedy dowiecie sie czegos nie tylko o wlascicielu, ale i o jego domu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
{Q}
pismak
Dołączył: 14 Cze 2006
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Salem
|
Wysłany: Pon 12:39, 26 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Ahh no tak. Johnny. Mogłam się tego spodziewać. Tego, albo czegoś w tym stylu.
Poczekam na resztę rozdziału i potem go skomentuję
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
blaire
pismak
Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:49, 27 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
To jest Johnny z dziećmi i Vanessą czy Johnny singiel? Niech będzie ten ostatni!
Nie można powiedzieć czegoś konkretnego jak jest jescze tak mało, napisze więcej po ukazaniu się dlaszych rozdziałow Ale podoba mi się
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Wto 23:11, 27 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
W zasadzie mozna powiedziec ze jedno i drugie ale wszystko w swoim czasie
Na razie pracuje nad dalsza czescia tego rozdzialu i moze do konca tygodnia uda mi sie wkleic
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Callipso
poeta
Dołączył: 15 Cze 2006
Posty: 209
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dolina Muminków
|
Wysłany: Czw 10:33, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
jak już bedzie koniec to weź mnie poinformuj
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Czw 19:52, 06 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Sorki, poprostu mam teraz problemy i nie w glowie mi teraz pisac opowiadanie. I tak sie wyslilam zeby choc tutaj zajrzec. Eeeeech przepraszam, jak tylko to wszystko minie to sie wezme. Teraz mam glowe zaprzatnieta niestety nieprzyjemnymi rzeczami <ryczy>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Taillte
Administrator
Dołączył: 13 Cze 2006
Posty: 288
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina smoków
|
Wysłany: Pon 21:16, 10 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Reszta obiecanego rozdzialu
---------
Nie mogła uwieżyć, że to faktycznie on. Kto by pomyślał, że spotka kiedyś na swej drodze, kogoś takiego, a cóż dopiero żeby pomyślała, że będzie dla niego pracować.
Był jej idolem od niepamiętnych czasów. Uwielbiała go, kochała jako aktora i z tego co czasami udało się jej o nim przeczytać wydawał się sympatycznym człowiekiem.
Posiadała kolekcję wszystkich jego filmów. Arthur nie przepadał za tego typu rozrywkami. Jego jedyną rozrywką, była jego praca. Tym się zajmował i w zupełności to mu wystarczało. Jo przeciwnie do niego nie miała klapek na oczach i oprócz jej pracy, którą naprawdę kochała, interesowało ją jeszcze wiele innych rzeczy na tym świecie.
Tak więc kiedy była już wstanie rozpoznać, kim jest idący w jej stronę mężczyzna ogarnęło ją zdenerwowanie a jednocześnie taka euforia i dzikie szczeście, że sama nie wiedziała jaki cud to sprawił, ze zachowała absolutny spokój (aby się należycie przedstawić) i odrobinę humoru, co pokazało, że archeolog czy też ekspert w dziedzinie sztuki, wcale nie musi być tzw sztywniakiem jak to sobie Johnny wyobrażał.
A wyobrażał sobie, że zapewne zawita do niego starszawy, łysiejący pan, w okularach z grubymi szkłami na nosie, odbiegającego myślami gdzieś dalej niż powinien i wygłaszającego swoje mądrości zapewne tylko do siebie samego, bo był pewien, że on by jego naukowego języka nie zrozumiał. Większość ludzi ma takie wyobrażenia, więc tym większe było jego zaskoczenie, bądź co bądź miłe, kiedy z taksówki wysiadła całkiem ładna kobieta w dodatku z wszystkimi włosami na głowie(nikt wcześniej nie uprzedził go z kim będzie miał przyjemność).
Kiedy podali sobie dłonie, odniósł wrażenie, że ta kobieta wiele w jego życiu zmieni. To był tylko ułamek sekundy, kiedy spojrzał w jej oczy. Zaraz jednak zbeształ się za takie myśli.
- Jack mieszka na Karaibach. A to jest Paryż. – uśmiechnął się ciągle tarmosząc sierść psa. W końcu się od niego odrywając gestem wskazał jej na dom mówiąc – Zapraszam do środka.
Powoli weszli do domu w milczeniu. Johnny się nie odzywał ponieważ nie chciał przerywać tej ciszy Joanne, która była przeznaczona na zachwyt domem. Przyglądał się jej tylko z uśmiechem, na wrażenia malujące się na jej twarzy. Patrzył jak jej oczy zachłannie smakują każdy fragment holu, w którym się znajdowali, jak na jej twarzy maluje się autentyczny zachwyt, jak różowieją jej policzki, jak rozchyla w tym zachwycie usta i jak rozszerzają jej się źrenice kiedy spojrzała na coś jej zdaniem wyjątkowego. Nie mógł od niej wzroku oderwać. Pochłaniał go jej widok w takim samym stopniu jeśli nie większym, niż ją jego dom. Znów powróciło ta pierwsza myśl, która wypłynęła zaledwie kilka minut wcześniej. Lecz tym razem odważył się posunąć nieco dalej w snuciu wyobrażeń o ewentualnych zmianach. W tej chwili Jo wyglądała tak pociągająco, że tylko nie wrażliwiec mógłby powstrzymać się od nie spoglądania na nią i nie myślenia o tym o czym właśnie Johnny myślał, wcale nie próbując się opanować. Pozwolił sobie na to, żeby pomyśleć, że właśnie teraz, mógłby wziąć tę obcą mu zupełnie kobietę w ramiona, że mógłby się do niej przytulić zupełnie tak jakby ją znał i powiedzieć, że ten cały dom jest dla niej, skoro jej się tak bardzo podoba. To dziwne, tym razem ogarnęła go właśnie pewność, że ten dom należy do niej, tak samo jak do niego. Nie mógł się oprzeć myśli, że pasuje tu jak nikt inny. Jakby była odwieczną panią tego miejsca, a ono po prostu wiele długich lat czekało na jej powrót, a teraz gdy stanęła w holu tego olbrzymiego domu, nabrał on tak jakby blasku, ciesząc się z jej powrotu. Johnny gwałtownie potrząsnął głową, bo zrobiło mu się nie przyjemnie. Jak najszybciej chciał się otrząsnać z tych niedorzeczności, zdecydował się więc przerwać to jak najprędzej.
- Podoba się pani?
- Tak! Jejku tak! – wykrzyknęła z entuzjazmem. Spojrzała na niego z błyszczącymi oczyma i aż się zmieszała, zobaczywszy wbity w siebie wzrok Johnnego, czego on jednak nie zauważył, choć wciąż jej się przyglądał z taką samą intensywnością. Zakryła to autentyczna szczęśliwość na jej twarzy i podniecenie. – Jest przepiękny. – mówiła dalej - Wszystko tutaj tak idealnie do siebie pasuje, nie tak jak zazwyczaj w tego typu domach osób prywatnych, gdzie zawsze kolejne pokolenia wprowadzały swój styl, tworząc straszna ich kakofonię. Naprawdę brak mi słów by opisać to co w tej chwili czuję.
Johnny się uśmiechnął szeroko.
- Z tego co wiem, ludzie tu mieszkający nie cierpieli na brak dobrego smaku, więc wszystko to wygląda właśnie tak, ale niech pani poczeka aż zobaczy inne pomieszczenia.
- Nie wiem czy zniosę taki ogrom cudów jednego dnia.
- No dobrze, więc napije się pani czegoś, czy może podniesiemy jeszcze adrenalinę i pójdziemy obejrzeć księgozbiór?
- Idźmy od razu. Jestem strasznie podekscytowana. Nie dałabym rady czekać dłużej.
- Więc zapraszam, tędy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|